Już na starcie dotarła do nas zła wiadomość od Jacka Garbacza. Okazało się, że nie pojedzie z nami. Dostał nową robotę w Albionie i nie chce psuć od początku układu w pracy. Szkoda, gdyż w zeszłym roku pokazał, że stać go na wiele, szczególnie w głębokich nurkowaniach poniżej 20 metrów. Pojechaliśmy w czwórkę: Jacek Malinowski z Kołobrzegu, weteran Henryk Knut z Gdańska, Stasiu Krzyżanowski z Gdańska w rezerwie, bardziej towarzysko, i ja, Jan Więcławski z Gdyni. Zapakowaliśmy się do dwóch Fordów Galaxy i sobotnim rankiem, 06 sierpnia, „zaokrętowaliśmy” się na prom do Karlskrony.
Przez Bałtyk przeprawiliśmy się w sielankowej atmosferze, szykując plany taktyczne na czekające nas nurkowania i oczywiście kolejny start w Pucharze Kristiansund. W Karlskronie byliśmy o 19.30 i bez marnowania czasu ruszyliśmy w drogę. Przed nami 1250 km po dobrych ale niezbyt szybkich ze względu na ograniczenia prędkości drogach. O pierwszej w nocy powiedzieliśmy „dosyć” i zarządziliśmy spanie. Ja z Jackiem w namiocie, pozostała dwójka w samochodach. O siódmej pobudka i bez śniadania ruszyliśmy w drogę. Postanowiliśmy, że zjemy na „naszym” parkingu koło Elwerum, na którym zatrzymuję się od sześciu lat. Tam też co roku wspominamy Wojtka Pstrokońskiego, który pięć lat temu nie chciał na tym parkingu pozostać, aby po niecałej godzinie jazdy stracić życie w wypadku samochodowym.
O jedenastej jesteśmy po śniadaniu i już bez przystanku jedziemy do celu. Góry przywitały nas deszczem i ponurą pogodą, która niestety towarzyszyła nam, z małymi przerwami, do końca pobytu. Jeszcze długi na 6 km tunel za 110 koron i odliczamy ostatnie kilometry na drodze nr „70” do Kristiansund. Na miejscu czekał na nas wcześniej „zabukowany”, przytulny i ciepły domek. Wypakowaliśmy cały majdan, kolacja, oczywiście po „twardym”, kąpiel i przed snem omówienie planu treningu na rano. Wieczór deszczowy i zimny. Temperatura ok. 13 stopni, w nocy spada nawet do 3 stopni Celsjusza.
Na początek postanowiliśmy wejść do wody w starym, sprawdzonym miejscu obok naszego kampingu i od razu pierwsze rozczarowanie. Wizura słabiutka, nie przekraczała 4 m, w warunkach normalnych powinna oscylować w okolicach 20 m. Temperatura wody nie przekracza 10 stopni i bardzo mało ryb! W dodatku na pierwsze zanurzenie ubrałem 5mm Picasso (mniej ołowiu) i po 4 godzinach w wodzie wyszedłem sztywny. W nastepnych dniach szybko zmieniłem górę na 7mm i mimo to nie czułem się wcale komfortowo. Myślę, że z powodu braku ryb, gdyż nie było co robić pod wodą.
Następnego dnia zmieniliśmy rejon na znaną nam „łączkę” co również nie przyniosło wyraźnych efektów. Warunki nad i pod wodą bez zmian, na dodatek Stanisławowi „poszło” ucho. Wizyta w szpitalu, zakaz nurkowania i oczywiście nie ma mowy o starcie w zawodach. W tej sytuacji zaczęliśmy szukać innych rozwiązań. Jacek wcześniej przygotował doskonałe mapy naszego rejonu nurkowego, na których oznaczył ciekawe górki podwodne, które postanowiliśmy przy pomocy GPS odszukać. W przeddzień zawodów popłynęliśmy daleko w morze i dzięki dokładnym namiarom Jacka odszukaliśmy cudowną górkę na głębokości 11 do 14 metrów, z mnóstwem mniejszych ryb oraz większymi okazami. Przy normalnej widoczności jest to niebywałe miejsce gdzie można spotkać wyjątkowo duże sztuki, szczególnie rdzawca i czarniaka. Zostawiamy górke na przyszły rok.
Nastepnego dnia wybieramy rejon basenu jachtowego z ambitnym zamiarem dopłynięcia do końca półwyspu, gdzie znamy dwie ładne wysepki, wokół których zawsze kręcą się duże „bacalao”. Przepływamy na płetwach przeszło 6 kilometrów ale wyniki słabe, jedynie Henryk strzela 20 kg ryb. Ja z Jackiem namierzamy, na silnym prądzie ciekawą górkę, oczywiście przy pomocy GPS.
Wieczorem żyliśmy już zawodami. O 18.00 spotkanie techniczne, wybór miejsca nurkowania w pierwszym i drugim dniu, odebranie numerów startowych i koszulek, wpłata startowego (800 NOK), omówienie przez Tonny Hansena szczegółów regulaminu no i oczywiście przywitania. Same znajome twarze, znani w świecie zawodnicy. Nie ma żadnych podziałów, czuć atmosferę wielkich zawodów. Cała nasza trójka wybrała na pierwszy dzieńÂ strefę „A” i strefę „B” na dzień drugi. Już w domku szczegółowe omówienie strefy, sprawdzenie mapy i dokładne szykowanie sprzętu. Zwróciliśmy uwagę, że jest mniej zawodników niż w roku ubiegłym. Może spowodował to makabryczny incydent na wyspie Utoya, a może termin Mistrzostw Europy w Portugalii?
12.08.2011 – Pierwszy dzień zawodów.
Rano niespodzianka, jest słońce, które, o dziwo, przyświecało przez dwa dni zawodów. Szokiem była pobudka o 5.30 rano, gdyż wypłynięcie łodzi z portu Fiske Baze zaplanowano na 7.oo. Po drodze przygoda, która mogła skończyc się fatalnie. Łódź z zawodnikami napłynęła na podwodne skały, łomot, silne szarpnięcie i mocny przechył na prawą burtę. Myślelismy, że nabieramy wodę ale jakoś dopłynęliśmy do rejonu startu. Na drugi dzień łódka poszła do stoczni.
O 8.15 start. Ja z Jackiem wybraliśmy kierunek północny, Henryk wziął kurs w drugą stronę. Dla Jacka początek idealny. Kilka minut po starcie strzela dwie wymiarowe ryby ja nie widzę nic godnego uwagi. Przez kolejne dwie godziny nic się nie dzieje. Postanawiamy rozdzielić się. Jacek szuka podwodnych górek natomiast ja płynę pod brzeg na płytszą wodę. Cztery godziny minęły błyskawicznie i pierwszy dzień kończę z dwoma rybami, Jackowi udało się strzelić cztery. Henryk podobnie jak ja strzela dwie ryby.
Wieczorem, podczas oficjalnego ważenia ryb, okazuje się, że nie jest najgorzej. Na tle innych zawodników wypadamy mniej więcej w środku stawki. Nastawiamy się bojowo na dzień drugi.
13.08.2011 – Drugi dzień zawodów.
Sygnał do startu o 7.50. Każdy z nas płynie w wybraną przez siebie stronę. Ja płynę tam gdzie rok temu zgubiłem kuszę. Mimo słońca widoczność mizerna, woda 9 stopni i wszędzie tylko niewymiarowe ryby. Mimo wszystko kończymy drugi dzień z lepszymi wynikami. Jacek ma sześć ryb, ja z Heniem po pięć. Podczas ważenia odrzucają mi jedną rybę jako niewymiarową.
Na gorąco podliczamy zdobyte punkty i okazuje się, że Jacek wypadł w zespole najlepiej i że ogólnie strzelaliśmy równo. Wychodzi nam, że ostatecznie jesteśmy blisko siebie, w granicach piętnastego miejsca. Czekamy na wieczorny bankiet i ogłoszenie oficjalnych wyników.
Okazało się, że nasze wstępne wyliczenia nie były precyzyjne i zostaliśmy przesunięci o dwa miejsca w tabeli, ostatecznie układ tabeli jest następujący:
Klasyfikacja indywidualna:
1 miejsce – Mario Canizo, Hiszpania, 67450 pkt
2 miejsce – Sergio de Julian, Hiszpania, 62150 pkt
3 miejsce – Antti Olin, Finlandia, 61950 pkt
4 miejsce – Tonny Hansen, Norwegia, 59450 pkt
5 miejsce – Andrei Turuhano, Rosja, 57250 pkt
6 miejsce – Ole Andreassen, Norwegia, 47600 pkt
7 miejsce – Tomas Davila, Hiszpania, 42300 pkt
8 miejsce – Jurgen Johannes, Norwegia, 39750 pkt
9 miejsce – Orjan Dyrnes, Norwegia, 38000 pkt
10 miejsce – Elia Schnel, Norwegia, 27900 pkt
11 miejsce – Achmed Awad, Włochy, 26800 pkt
12 miejsce – Tomeu Salas Cpt, Hiszpania, 24550 pkt
13 miejsce – Atle Skaug, Norwegia, 23050 pkt
14 miejsce – Jacek Malinowski, Polska, 22650 pkt
15 miejsce – Jan Więcławski Cpt, Polska, 17950 pkt
15 miejsce – Juha Sittonen, Finlandia, 15700 pkt
16 miejsce – Henryk Knut, Polska, 13450 pkt
Klasyfikacja drużynowa:
1. Hiszpania,
2. Norwegia,
3. Finlandia
Wystartowało około 50 zawodników z ośmiu krajów: Hiszpania, Rosja, Norwegia, Dania, Polska, Włochy, Egipt i Finlandia.
Podsumowanie
Jubileuszowe, 20 Kristiansund Cup 2011 przeszedł do historii. W tym roku zdecydowanie wygrali Hiszpanie, którzy byli głównymi faworytami. Drużyną z Półwyspu Iberyjskiego kierował stary wyga – Tomeu Salas, który wielokrotnie doprowadzał zespół Hiszpanii do tytułów mistrza świata oraz wielokrotnie przywoził do Kristiansund zawodników z czołówki światowej. Spod jego ręki wyszli tacy mistrzowie jak: Pedro Carbonel, Santiago Lopez czy też Joseba Karejeta.
Finowie nie przysłali swoich mistrzów, Mattiego Pykko i Jukki Rappo, ale skutecznie zastapił ich Antti Olin. W zespole norweskim wystąpili najlepsi: Orjan Dyrnes i Tonny Hansen. W zespole rosyjskim klasę potwierdził Andrei Turuhano, który w tamtym roku był czwarty.
Polacy wypadli najlepiej z wszystkich dotychczasowych startów, ale trzeba powiedzieć, że w tym roku było mniej zespołów i tym samym mniejsza ilość zawodników. Na starcie brakowało między innymi Francuzów i Portugalczyków. Nie mniej jednak to duża przyjemność porównać swoje siły z najlepszymi łowcami świata i rywalizować w tak doborowym towarzystwie.
Czekamy z niecierpliwością na start w przyszłym roku, być może z Jackiem Garbaczem, nie wykluczamy również zwiększenia składu ekipy o innych zawodników.
Wielkie gratulacje oraz podziękowania dla całej ekipy. Szczególnie dla Jana za to, że znalazł czas żeby napisać ten tekst i podzielić się z nami wrażeniami z tegorocznych zawodów.
piękna przygoda, piękne zdjęcia… Żal że nie byłem tam z Wami… szkoda tylko że woda taka słaba… Pięknie opisane Janie!!! Brawo dla całej ekipy z Polski 😀
I to mi się podoba: Przepływamy na płetwach przeszło 6 kilometrów ale wyniki słabe, jedynie Henryk strzela 20 kg ryb.;-)) Panowie! Mistrzowsko!
Panie Janie, super opis przygody. Cóż za lekkość pióra. Czekamy na więcej
Bravo chłopaki !!! Sprawozdanie też super, czyta się jednym tchem, oby więcej takich. jak macie jeszcze jakieś zdjęcia to wrzućcie pls.
Wyszperane przez Marcina. Żeby nie przepadło…
http://www.youtube.com/watch?v=boAfI664DFs
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam wspaniałe opowieści z wypraw corocznych na zawody w Norwegii. To wielkie szczęscie mieć pasję , która daje satysfakcję , pozwala „pokonac siebie”. Zyczę Wam Jacku samych sukcesów i zdobywania wysokich miejsc . Pozdrawiam Monika Z Bydgoszczy