Witam kolegów łowców
Przygodę z rybami zacząłem od wędkarstwa. Do dziś łowię wędką i kuszą. Należę do PZW i posiadam kartę łowiectwa podwodnego. Już od małolata miałem żyłkę łowiecką. Każde wakacje spędzałem u babci na wsi. To były czasy. 2 miesiące laby. Kij z leszczyny, kordonek, zagięta szpilka i spławik z gęsiego pióra. Łowiliśmy kiełbie, uklejki, jelce, klenie.... ach miłe wspomnienia
. Mała rzeczka (dopływ dużej) i wbrew pozorom duże ryby. Potem starszy brat sam zrobił kuszę naciąganą gumą z pęcherza piłki to siatkówki. Strzała z czeskiej szaszłykarki, pełna prowizorka i pięknie działała. No ale to było prawie 20 lat temu. Braciak był „grubszy” tzn. miał swoją naturalną warstwę neoprenu
i przez to najdłużej wytrzymywał w zimnej wodzie. Był naszym idolem bo wyciągał największe ryby. Nie było mowy żeby dał komuś strzelić ze swojej samoróbki. My małolaty jedynie mogliśmy nosić ryby i sprzęt , jak chcieliśmy iść ze starszymi na ryby. Cieszyliśmy oko i nie mogliśmy dojść jak on skonstruował ten mechanizm spustowy. Kawałek drewna, pogięte druty, guma i strzała. Wkońcu, po jakimś czasie, mieliśmy już swoje maski i gdzieś na bazarze pojawiły się rosyjskie kusze – do dziś jedną posiadam w swojej kolekcji. Przygoda dla nas dopiero się zaczęła.
Przejęliśmy wodę po starszych. I tak to było. Z czasem kupiliśmy sobie piankę, uszyliśmy pas balastowy z dżinsu, napełniliśmy go żwirkiem.... Taka to moja historia.
Pozdrawiam