Kurde, dobrze że na biwak pojechałem już w środę bo przynajmniej mogłem sobie fajnie ponurkować przez trzy dni. A w sobotę od północy jak zaczęło dmuchać to spaskudziło wodę w całej okolicy. Ale od początku.
W środę z Wieśkiem zwodowaliśmy ponton w Kimmeridge ok. godz. 16-tej. Morze było dość spokojne ale nie mogliśmy popłynąć na prawo, jak było w planach, bo na poligonie strzelali i akwen był zamknięty. Postanowiliśmy sprawdzić kilka nowych miejscówek na lewo od zatoki i znaleźliśmy naprawdę fajne łowiska. Wiesiek nastrzelał trochę drobnicy w zaroślach a ja penetrowałem trochę głębsze miejsca. Wizura była czasami ponad 12m! Przepiękne podwodne krajobrazy ale akurat w tym czasie nie spotkałem żadnej ryby wartej strzelenia.
Na drugi dzień zwodowaliśmy ślizgacz i znowu musieliśmy płynąć na lewo - na poligonie artyleria sobie nie żałowała pocisków i co chila rozlegały się głośne huki.
Popłynęliśmy w nowe miejsce za St. Alban's Head
http://v5.cache8.c.bigcache.googleapis. ... _counter=1 Na miejscu okazało się to jednym z najciekawszych łowisk w Południowej Anglii jakie dotychczas odwiedziłem. Mimo goprszej przezroczystości wody (od 4 do 6m) widoki pod wodą były zachwycające - olbrzymie skały pokryte wodorostami, między nimi wąwozy a pod nimi podmycia do połowy zakryte zielskiem jak jakimiś kurtynami. Urwiska i szczeliny a wszędzie mnóstwo ryb dość okazałych rozmiarów. Niestety, byliśmy tam o złej porze - prąd był taki że czułem się jakbym pływał w dzikiej górskiej rzece. Już dawno nie oddałem tyle pustych strzałów. Pudłowałem kilkukilowe nawet ryby z odległości mniejszej niż 2 metry! Ale to dlatego że prąd wyginał mi 90cm gumówkę jakby to była cienka słomka na wietrze. Mimo wszystko jednak coś upolowałem
i jeszcze parę sztuk - patrz w Morskich Trofeach. Wiesiek też trafił kilka ryb, w tym jedną porządną cefalę. W międzyczasie wiatr zmienił kierunek i przybrał na sile. Powrót do zatoki Kimmeridge już nie był taki przyjemny - skakaliśmy łodzią z fali na falę i co chwilę jakaś przelewała się nam przez dziób łodzi i przez szybę. Dorze że miałem sprawną pompę zęzowa!
W piątek rano na biwak przyjechał Marcin z Basildon. Razem pojechalismy do sklepu O'Three na wyspie Portland (28 mil w jedną stronę) bo Marcin to początkujacy łowca i musiał sobie zrobić zakupy sprzętu do łowiectwa. Popołudniu, ok 17-stej popłynęliśmy pontonem do klifów Old Harry Rocks. Tam wizura okazała się mizerną - od 1m do 3m a na głębszej wodzie najwyżej 5m. I znowu ryby były tam gdzie najsilniejszy prąd i najgorsza wizura. I znowu strzelałem i pudłowałem. W końcu jednego strzępiela trafiłem - miał 4,4kg ale skubaniec powyginał mi strzałę. Gdy polowałem w wodach śródlądowych to nawet 20kg sumy ani 15kg karpie czy 10kg szczupaki nigdy mi strzały nie zepsuły. To świadczy o tym jak silne są morskie ryby.
Marcin też miał widzenia i nawet strzelał do sporych basów ale niestety jakoś nie trafiał. Musi jeszcze potrenować
.
Wieczorem na biwak dojechali Adam z Veroniką oraz Tomek z Magdą i zaczęło się. Ja poczyściłem ryby a Adam z Veroniką ugotowali zupę rybną. Deszcz lał, wiatr piździł, piwo i wino też się lało aż do 3:30 rano w sobotę. Skutkiem tego na łowy wybraliśmy się dopiero o 19-tej. Popływaliśmy przy brzegu parę chwil by przekonać się że w czasie gdy my biesiadowaliśmy to wiatry zrobiły nam wredną robotę i woda miała ledwo 1 do 1,5 metra przezroczystości. Wróciliśmy bez ryb. Dobrze że zostały z poprzedniego dnia bo nie byłoby co jeść. Tym razem poszliśmy spać już około północy bo zabrakło sił na dłuższe posiedzenie.
W niedzielę od rana znowu lało i wiało a morze było białe od grzywaczy. I trzeba było się zwijać do domu. Ale mimo wszystko wróciłem zadowolony choć trochę zmęczony
.