W zeszly weekend wybralismy sie dosc spora ekipa (Darek, Sylwek, Tomek, Rafal i 4 Pawlow) ponurkowac w okolich Isle of Wight. 6 osob zapakowalo sie na zaglowke Darka wczesnie rano w porcie w Southampton, ja razem z Pawlem (puchaczem) dolaczylismy do nich okolo godz 13 w Keyhaven z zamiarem powrotu do domu jeszcze tego samego dnia (ja musialem byc na lotniskun w niedziele o 12). Po 1.5h doplynelismy do Isle of Wight i zaczelismy rozgladac sie za dobra miejscowka do nurania. Zdecydowalismy sprobowac przy “iglach” (Allum Bay). Warunki nie byly tam rewelacyjne bo widocznosc nie byla zbyt duza i do tego byl silny prac ktory sciagal nas niemilosiernie, ciezko bylo pedalowac z powrotem do lodzi. Poplywalismy tam troche bez wiekszych rezultatow (kazdy strzelil jakas rybke ale szalu nie bylo) tylko Rafal mial sie czyms pochwalic bo upolowal duuuzego wargacza.
Darek pozbieral nas na lodz bo kazdego prad poznosil w inne miejsca. Jak juz wszyscy byli na pokladzie poplynelisny na druga strone igiel (Scratchell’s Bay). Tam juz bylo lepiej, prad nie byl taki silny i ryb bylo wiecej. Ponurkowalisny tak do godz 20 i wyszlismy z wody. Efekty bylo niezle, kilka Bassow, wargaczy, pollockow. Mi do tego udalo sie znalezc kraba. Powrot lodzia w kierunku “The Solent” trawl ponad 2g bo walczylismy z pradem a lodz Darka nie osiaga zawrotnych predkosci
Po doplynieciu na miejsce okazalo sie ze jest odplyw i nie bedzie mozliwosci wplyniecia lodzia do kanalu zeby wyrzycic mnie i puchacza w Keyhaven. Nie pozostalo nam nic innego jak zapakowac sie na ponton Pawla Pasicha i poplynac do mariny. Darek wytlumaczyl nam jak mamy tam doplynac. Naszym nawigatorem byl inny Pawel
Przeprawa miala potrwac nie dluzej niz 20 min. Niestety nasz niedoswiadczony niawigator pomylil kierunki (a moze dostalismy zle instrukcje od naszego kapitana) i zamiast plynas do Keyhaven plynelismy w kierunku Yarmouth. Im blizej bylismy tym bardziej wydawalo nam sie ze to zly kierunek bo jakos tak za duzo swiatel byo w “marinie” i do tego widac bylo samochody jezdzace na ruchliwej ulicy. Postanowilismy wiec zawrocic i kierowac sie w strone innych swiatel. Po ok 45 min zamiast do Keyhaven doplynelismy do (jak sie okazalo pozniej) Fort Alber. Plynac w strone brzegu wplynelismy na mielizne i bylo blisko zebysmy zahaczyli sruba o dno. (ciezko w nocy po ciemku ocenia sie glebokosc wody). Na brzegu stalo 3 angoli lowiacych rybki, zapytalismy sie ich o droge do Keyhaven a oni prawie kulali sie ze smiechu bo powiedzieli ze zamiast do marimy w Keyhaven doplynelismy do Isle of Wight. Tak to jest jak sie plywa noca bez nawigacji i oswietleni
Mimo wszystko pokierowali nas odpowiednio i jakos doplynelisny z powrotem po ponad 2h do naszej lodzi. Jakie bylo zdziwienie reszty naszej ekipy ktora zostala na lodzi nawet nie musze opisywac...
Weszlismy na poklad zmarznieci i lekko przemoknieci. Jak juz doszlismy do siebie i ogrzalismy sie troche zdecydowalismy ze Darek nas odwiezie pontonem do Keyhaven. I poplynelismy tym razem juz w dobrym kierunku, po 20 min bylismy na miejscu. Wypakowalismy nasze sprzety na pomost i juz chcemy sie zawijac ale nie... Kolega Pawel (puchacz) raczyl zostawic klucze od samochodu na duzej lodzi. Myslalem ze zaraz wyjde z siebie!!! Tylko Darek byl opanowany i uspokajal mnie inaczej bluzgal bym prtzez cala droge. W ten oto sposob musielismy zrobic kolejny kurs w tai z powrotem po klucze do auta. Swoja droga dobrze ze zorientowal sie zaraz na pomoscie a nie dopiero przy samochodzie jak Darek bylby juz dawno na lodzi...
Tak zakonczyla sie nasza wloczega po otwartym morzu na malym pontoniku z ktorego uciekalo powietrze. Mimo wszystko bylo warto. Wypada podziekowac Darkowi za niezapomniane przezycia hehe.
Pozdro i do zobaczenia pod woda.