Po niecałych sześciu tygodniach w Anglii jestem znowu na Teneryfie! Tym razem przyjechałem na 12 dni.
Przylecieliśmy w trójkę w sobotę 10-go stycznia o 10:30. Po wyjściu z samolotu zostaliśmy przywitani słoneczną pogodą – było 23 stopnie i wciągu trzech następnych godzin temperatura podniosła się do 26st.
Po odebraniu torby nurkowej z karuzeli udaliśmy się do okienka firmy Cicar. Formalności trwały raptem kilka minut i już z kwitkiem udaliśmy się na pobliski parking odebrać samochód. Za 177 EUR dostaliśmy nową Corsę (2400km na liczniku) full wypas. Bez depozytu i z pełnym ubezpieczeniem na dwóch kierowców. Szczerze polecam tę firmę. Poprzednio korzystałem z Goldcar ale są drożsi i przy ich okienku zawsze stałem w kolejce.
Siedząc już w aucie zadzwoniłem do przedstawicielki Holiday Lettings informując ją że jesteśmy w drodze. 15 minut później byliśmy już w środku apartamentu. Jest super – za 1000EUR na 12 dni mamy trzy podwójne sypialnie plus łóżeczko dla dziecka, dwie łazienki, kuchnię wyposażoną we wszystko co potrzebne, łącznie ze zmywarką naczyń, salon z 50-cio calowym smart TV i Wi-Fi, garaż i dwa ogródki – z tylnego wyjście na baseny. Na przywitanie znaleźliśmy na stole butelkę Cava i ciasto.
Po rozpakowaniu udaliśmy się na zakupy do pobliskich Lidl’a i SuperDino. Ceny przystępne, wybór towarów zadowalający. Oczywiście, najwięcej miejsca w bagażniku zajęły napoje. Bardzo dobre piwo (Tropical i Dorada) w cenie 1,11EUR za 0.75L butelkę. Whisky od 8 do 14EUR za 1L butelkę. Wędliny w cenach podobnych jak w Anglii. Jedynie pieczywo zaje...cie drogie.
Około godziny 17-tej dojechała ze Szczecina (via Berlin) reszta towarzystwa. Też Corsą z Cicar, tyle że starszym modelem. No i zaczęło się.
Do końca soboty browar, browar i browar. Na drugi dzień rano dobrze odzułem te duże wiadro które wlałem w siebie. O podwodnych łowach nie było co myśleć. Dzionek spędziliśmy na plaży. Ja od czasu do czasu leczyłem się w przyplażowych knajpkach. Gdy mi słońce dopiekło, wlazłem do oceanu. No i od razu niespodzianka. Mój Suunto D4i wyświetlił komunikat : Low Battery i się całkowicie wyłączył. Kurde, co za głąb ze mnie że przed wyjazdem nie sprawdziłem komputera. Na dokładkę nie zabrałem zwykłego wodoszczelnego zegarka który noszę na codzień poza sezonem – no bo niby po co? Co robić? Bez komputera nie cierpię nurkować a jeszcze bez zegarka?
Pobiegłem do pobliskiego sklepu ze sprzętem wędkarskim i do łowiectwa podwodnego. Jest to najlepiej zaopatrzony sklep na Teneryfie i na dokładkę mam u nich 10% zniźkę. Ku..a, w niedzielę nieczynny.
Na drugi dzień byłem w tym sklepie już o 8-mej rano. Jak pech to pech – Suunto nie serwisują. Szefowa zadzwoniła do przedstawiciela Suunto na całe Kanary. Akurat był na Gran Canarii. Powiedział że jutro przypływa na Teneryfę , akurat do Los Cristianos, tylko jeszcze nie wie o której godzinie. Po krótkiej rozmowie wyszło tak: on oczywiście może zabrać mój komputer, u siebie go sprawdzi i wyśle do serwisu który mieści się w Alicante w Andaluzji. Tam go otworzą i określą co trzeba naprawić i ile to potrwa oraz ile będzie kosztowało. Ku..a, zawyłem w duchu, to tylko pieprzona bateria!!! W Andarku (sklep 10km od mojego mieszkania) robią to na poczekaniu!
Wkurzony, powiedziałem kilka brzydkich słów i poszedłem na plażę.
Na pierwsze łowy wybrałem się na nurkowisko w samym Los Cristianos o 03:00 następnego dnia - tak głupio wychodziły pływy. Ponurałem aż zobaczyłem że zaczął się ruch drogowy – znaczy się już 7-ma rano się zbliża (pomyślałem) bo ludzie do roboty jadą (zegarka nie miałem a jeszcze ciemno było). Niestety, zegarek w aucie pokazał że była dopiero 06:00! K...a, mogłem se jeszcze ponurać!
Woda miała 19 stopni na powierzchni a na 10m głebokości 18st. Wizura do 30m!!!
Ryb było niewiele, strzeliłem tylko dwie Sargo (tak myślę)
i spudłowałem dwie Cefale. Widziałem też kilka mątw i ośmiornic jednak miałem rozkaz od żony by głowonogów nie przynosić. Chyba że sam je będę czyścił i gotował a na to nie miałem ochoty.
Bez czasomierza się nie da, muszę coś kupić – pomyślałem . Po śnadaniu znowu poszedłem do sklepu i kupiłem Oceanic F10 v.3 za 250EUR.
Teraz, po 10-ciu dniach nie żałuję problemów z Suunto – dzięki nim mam super komputerek na nocne łowy. Więcej funkcji i więcej informacji dla podwodnego łowcy i wyczynowego freedivera. Suunto mi się przyda do scuba divingu.
Następnego ranka (03:00) wlazłem do wody w Palm Mar. Pełen nadzieji na wspaniałe podwodne spotkania i przyzwoite trofea. Miejsce dobrze mi znane, przeżyłem tam wiele ekscytujących momentów. Niestety, miejscówka ta ma jedną wadę – 150 od wejscia do wody mieszka Waśka Kuzniecow. Ma tam trzysypialniowy apartament w którym spędza więcej czasu niż w Kaliningradzie. Kto jeździ na mistrzostwa Polski ten wie jak dobry i skuteczny jest łowca z niego.
Mnie to nie zniechęciło bo wiedziałem że Kuzniecowy wrócili do Kaliningradu 20-go grudnia gdyż na początku stycznia ich synowa miała urodzić ich pierszą wnuczkę a oni chcieli być na miejscu. Trzy tygodnie bez Waśki to powinno być wystarczająco dużo czasu by nowe ryby zasiedliły te wszystkie jamy, dziury, szczeliny, i dołki koło Palm Mar. Przynajmniej tak wtedy myślałem. Niestety, byłem w błędzie – dwie nocki i kilometry przepłetwowane udowodniły mi to. Jedyne co warte było patelni to jedna kilogramowa sargo. Reszta spotkanych ryb była mniejsza lub równa wielkością mojej dłoni.
Następnego wieczoru pojechałem do Alcali. Tam w ciągu godziny nastrzelałem tyle, że wystarczyło na naszą bandę na dwa obiady.
Następne kilka dni nurkowałem bez kuszy bo nie było chętnych na ryby. Pływałem w różnych miejscach i o różnych porach dla samej frajdy przebywania pod powierzchnią oceanu. Spotykałem Sting Ray, Blonde Ray, głowonogi, całe ławice innych ryb których nawet nie próbuję identyfikować bo i tak później zapomnę ich nazwy.
Wreszcie dostałem zamówienie by coś przynieść na piątek (rybny dzień u mojego zięcia). W ciągu niecałej godziny odstrzeliłem dwie cefale i dwa sargo. Inne ryby ignorowałem. Niestety nie strzeliłem nic co by warte było uwiecznienia na fotografii.
Kusza znowu poszła w kąt aż do wczoraj gdy wybrałem się na łowy z kolegami ze Szczecina. Chłopaki pierwszy raz chcieli zapolować koło Los Cristianos. Choć już miałem wypite parę kufli, zgodziłem się ich zabrać na łowy. Potrzebowałem tylko kilku godzin by alkohol ze mnie wyparował. O północy pojechaliśmy w jedno z najlepszych w/g mnie miejsc w okolicy ale ziomkom ono niezbyt się spodobało. Wobec tego podjechaliśmy 3km dalej, do Alcali. Do wody weszliśmy w trójkę (wóch kolegów pozostało na brzegu). Na tym łowisku w ciągu godziny odstrzeliłem 4 ponadkilogramowe cefale, ignorując mniejsze ryby i wyszedłem z wody. Szczeciniaki też mieli po dwie cefale i kilka jakichś innych ryb. Podczas tego krótkiego polowania znowu miałem widzenia z wielkimi Sting Ray, jedną Blonde Ray, mątwami i ośmiornicami. Tym razem ziomki byli zadowoleni z wyprawy.
Jutro rano wylatujemy do Londynu. Był to całkiem udany urlop choć niezbyt szczęsliwy jeśli chodzi o podwodne trofea – nie złapałem niczego co warte byłoby pochwalenia się. Mało tego, oprócz jednej samotnej barrakudy nawet nie miałem ciekawych widzeń. No bo raje są tu zawsze, żadna niespodzianka. Za to obadałem kilka nowych miejscówek dostepnych z brzegu.
Pogdę mieliśmy taką że lepszej nie trzeba. Woda w oceanie idealna dla morskich kąpieli i podwodnych łowów. Wracamy opaleni i z mocnym postanowieniem o dłuuugiej abstynencji od alkoholu – teraz musimy dać naszym podrobom odpowiedni czas na zregenerowanie się. Sam wychlalem dobrze ponad 60 litrów piwska. Pozostali znacznie skromniej się prowadzili. A od piątku praca, praca i praca by zarobić na następny wypad na Kanary.