Chciałbym opowiedzieć o pewnej historii jaka przydarzyła mi się wczoraj. Być może każdy z was miał podobne doświadczenie.
Otóż wybrałem się zapolować nad pewne jeziorko znane z mnóstwa szczupaków. Jeziorko o powierzchni kilkudziesięciu hektarów jest stosunkowo płytkie 3-4 metry, z bujną roślinnością wynurzoną oraz zanurzoną. Dominuje rogatek, choć spotyka się lasy moczarki kanadyjskiej. Kilkugodzinne penetrowanie łąk podwodnych nie przyniosło jednak rezultatu, widziałem zaledwie kilka niewymiarowych szczupaczków. Zmęczony zapuściłem się w nieznana mi część jeziorka, na 2metrową płyciznę koło oczeretów. Nurkować nie było sensu, gdyż widoczność w wodzie sięgała 3 metrów. Zobaczyłem wkrótce stojącego w trzcinie wymiarowego szczupaczka(okazało się ,że miał 47cm). Strzeliłem z 2 metrów, harpun przeleciał na wylot i pogrążył się w trzcinie. Szczupaczek zaczął się szamotać na lince gdy próbowałem poprzez pociągnięcie za linkę oswobodzić harpun. I wtedy właśnie do mojego szczupaka skoczył z trzcin szczupak DWA RAZY wiekszy.Zatrzymał się się kilkanaście cm od niedoszłej swojej zdobyczy. Spokojnie mi się przyglądał, a ja bezradny, żałowałem że nie poczekałem ze strzałem kilkadziesiąt sekund dłużej. Harpun jak na złość nie chciał wyleźć z zielska. Gdy go wkońcu oswobodziłem po szczupaku nie było już śladu.
Popływałem jeszcze z godzinke, w tym czasie strzeliłem drugiego bliźniaczego patelniaczka i 35cm lina, jednak wracałem markotny i zły na siebie że połasiłem się na byle wymiarka.