Szanowni,
Oto moja krótka refleksja nt samodzielnych treningów na otwartej wodzie, otóż po zakupie pianki Cressi tecnica postanowiłem ją wypróbować. Padło na Koparki w Jaworznie. Nie za głęboko, akurat w sam raz. Pojechałem (sam), pianka pasuje jak ulał, zakładanie na mydło bez problemu, aż byłem zaskoczony jak to się łatwo robi. No i do wody. W wodzie widoczność taka sobie tj ok 3-4 metry i ciepło - fajne uczucie Z obciążeniem trafiłem prawie dobrze, na ok 10 metrach pływalność obojętna więc ok, można próbować głębiej. No to spróbowałem zwiedzić wszystkie atrakcje akwenu. I gdy byłem przy ostatniej, tj przy zatopionym stateczku, miałem 'drobny' incydent. Stojąc na pokładzie stateczku, blisko krawędzi pokładu, chwilę poczekałem a jak zrobiło się duszno to się wybiłem by się wynurzyć - i w tym momencie poczułem, że obie płetwy zaczepiły piętami o reling (z tyłu) i już ich nie mam na nogach W jednym momencie stało się nieciekawie bo powietrze się już kończyło a płetwy zostały dwa metry pode mną, na pokładzie stateczku... Zdecydowałem po nie wrócić ale nie starczyło mi już powietrza by je założyć więc trzymając obie w rękach próbowałem wypłynąć pseudo-żabką - nie dało rady Na skraju świadomości ręka w kierunku pasa, krótkie szarpnięcie, pas odleciał a ja wypłynąłem. I mam wrażenie, że w ostatniej chwili. Naprawdę było groźnie, ponieważ w wodzie nie było nikogo więc gdyby nie odpięcie pasa pewnie by mnie znaleźli, po jakimś czasie, raczej na pewno bez szans na ratunek.
A teraz wnioski - wszystkie oczywiste:
1. nawet w pozornie łatwych warunkach powinien nam ktoś towarzyszyć,
2. chyba mogę powiedzieć, że właściwa klamra na pasie uratowała mi skórę,
3. warto wynurzać się kilka sekund wcześniej niż później bo zawsze może się coś zdarzyć.